Mawia się często, i to nie bez racji, że Twoja firma jest tak silna i dobra jak najsłabsze jej ogniwo. O co tu chodzi? Ano o to, że klienci oceniać Cię będą nie tylko na podstawie doświadczeń pozytywnych, których Wasze wspólne relacje dostarczyły, ale – dzięki naszej ułomności człowieczej – bardzo często krytycznie, jeśli coś poszło nie tak. A że, raz jeszcze odwołam się do naszych ludzkich słabości, łatwiej wytyka się błędy niż chwali, prędzej czy później Ty albo Twoi podwładni tego doświadczą na własnej skórze. O tym, że my Polacy narzekać umiemy, wspominać początkowo nie chciałem, ale przecież tak jest!
Czego się będą czepiać? Tego, czego nie dopatrzyłeś Ty lub Twój zespół. I na nic się zda: ‘to nie ja, to mój pracownik’. Twoja firma, Twoja reputacja, Twoja odpowiedzialność.
Przez długie lata, wraz z żoną, prowadziliśmy własną szkołę doskonalenia zawodowego. Co prawda koncentrowaliśmy się na przedmiotach kreatywnych, naszym kursem sztandarowym było jednak niezmiennie szkolenie w obsłudze klienta. Ta ostatnia, jak zapewne obserwujecie tu i ówdzie, czasem kuleje! Wynika to często nie ze złej woli pracodawcy tylko z jego ograniczonych możliwości: pracownicy zmieniają się jak w kalejdoskopie i nie starcza czasu, by wdrożyć ich w standardy etyczne firmy; moce przerobowe nie pozwalają na oderwanie pracownika od zadań i poświęcenie jego szkoleniu wystarczającego czasu; mają też znaczenie kwestie finansowe związane z odciągnięciem go od pracy. Najgorsza jest jednak ignorancja szefa czy szefowej. Tych wybaczyć nie można tak jak lenistwa i niedbalstwa. Błędy popełnione na linii pracownik – klient rzucają bowiem obraz (jakże często negatywny) na nasze przedsiębiorstwo i mogą ciągnąć się za nami albo bardzo długo, albo krótko, gdy ich efektem jest natychmiastowa utrata owego klienta.
Ja wiem, że Twój dzień pracy był istną gehenną i że najlepiej zatrzasnęłabyś/ąłbyś drzwi biura i zostawiła/ł ten stres za sobą. Każdy telefon jednak to potencjalnie Twój nowy klient, albo ktoś kto może Cię tej osobie polecić, więc nie warcz i nie zbywaj rozmówcy. ‘Dzień dobry, Jan Kowalski przy telefonie, w czym mogę pomóc?’ jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Bądź puntkualna/y i słowna/y, bo zniecierpliwiony klient (a tacy stanowią większość w naszym świecie) może zapukać do drzwi obok; pozwól mu także poczuć się wyjątkowo (to źródło Twojego dochodu, zaś filiżanka kawy czy herbaty Cię nie zrujnuje); utrzymuj z nim stały kontakt, informując o postępie prac prowadzących do sprzedaży jego nieruchomości (pomimo że w przeciągu ostatnich dni nie było znaczących zmian). Nie pal też za sobą mostów, nawet jeśli klient wybrał innego pośrednika. Zawsze może do Ciebie wrócić! Uścisk ręki na powitanie i na ‘do widzenia’ też jeszcze nikomu nie zaszkodził… Nie oceniaj na podstawie pozorów, nie każdy tzw. ‘dobry klient’ przyjedzie drogim samochodem ubrany w markowe ciuchy. Co z tego że za 15 minut zamykasz biuro? Skoro wszem i wobec rozgłaszasz, że pracujesz w takich a nie innych godzinach, to Twoje drzwi winny być wówczas otwarte, ktoś też cały czas winien odbierać telefony. Zmęczenie poweekendowe? W piątek myślami jesteś już poza biurem? A stać Cię na to wszystko?
W swoim zawodowym życiu stworzyłem też i prowadziłem program dla osób poszukujących pracy, który nazwałem ‘Suit2Go’ (czyt. suit to go; ‘suit’ po angielsku to garnitur, ale także skrót od słowa ‘suitable’, czyli odpowiedni, i odnosiło się do osób, które dzięki nam mogły poczynić krok w stronę zdobycia posady i niezależności). System szkolenia opierał się na przygotowaniu merytorycznym kandydata, motywacji i ocenie jego predyspozycji pod kątem potencjalnego zatrudnienia (w bardzo dużym skrócie: by nie wysyłać na rozmowę o pracę w charakterze sprzedawcy samochodów sportowych osoby, która jest introwertykiem), ale również, by przekonać tego człowieka, że mamy dosłownie sekundy, by wywrzeć na rozmówcy dobre lub złe wrażenie. Dlatego każdy kto do nas przyszedł, otrzymał za darmo garnitur, koszulę, krawat i buty (nawet jeśli aplikował o pracę w hurtowni) oraz poradę jak je nosić.
Oprócz słów czy gestów nasza postawa, prezencja służbowa i schludny strój mają wpływ na to jak jesteśmy odbierani. Dlatego wyprasowana koszula (nawet noszona bez krawata) może zrobić swoje, bo pokazuje, że traktujemy naszego rozmówcę/ klienta z szacunkiem, że zdobyliśmy się na ‘wysiłek’ by podejść do niego wyjątkowo, że zależy nam na nim. O czystych butach pisać nie będę, ale ci, którzy mnie znają wiedzą, że zawsze na nie patrzę. Pewnie to drobiazg, ale uwierzcie mi że widziałem w akcji pośredników w wygniecionych koszulach z przyżółconym kołnierzem, widziałem takich, których poproszono o zdjęcie obuwia podczas wizyty w mieszkaniu czy domu, kiedy czerwienili się, gdy światło dzienne ujrzały ich dziurawe skarpetki… Widziałem wreszcie pośredników, którzy nie zadali sobie trudu przeczytania kilku zdań na temat prezentowanej przez siebie nieruchomości i świecili oczami przed potencjalnym kupcem.
Brzmi śmiesznie? Być może. Nie dla konkurencji…a ta nie śpi.
Piotr Sikora, PROPERTYLAND